WOLNA PRZESTRZEŃ
Konflikt w polityce, według Carla Schmitta, jest nieodzowny. Przyjaciel i wróg muszą zaistnieć, by nadać sens polityczności. Jak ma się do tego koncepcja wiecznej, liberalnej, parlamentarnej dyskusji?
Gdy przeciwnicy przestają być tylko polemistami i od pewnego poziomu nie mogą już podjąć rozmów, wówczas jedna ze stron musi: albo ustąpić, albo stać się bierna i apolityczna albo wypowiedzieć wojnę. Wiemy, że w naszym kręgu cywilizacyjnym prawica ustępuje. Czy można zmienić ten ograniczony wybór? Spójrzmy na szerszy horyzont czasowy np. pomysły nowej awangardy politycznej - Zielonych. Snują plany, aby ingerować w podstawy egzystencji, jak żywienie albo zakazywać budowy domów jednorodzinnych. Zatem chwytają nawet istoty naszego życia, którą jest godność. Jak można podjąć liberalną dyskusję, mając na uwadze że ostatnie 50 lat historii to lewicowy heglizm, ustanowiony kierunek i cel debaty. Ma być coraz więcej emancypacji, sięgającej nawet zwierząt hodowlanych, czy terminologii językowej. Dalsza debata traci więc sens, gdy już domyślamy się, że "kompromisem" będzie "właściwa strona historii", czyli kolejna ewolucja tzw. prawicy, a więc dostosowanie się do kryteriów lewicowych. Owszem można tolerować porażkę dziejową prawicy, gdy zrozumiemy, że alternatywą jest przemoc. Do pewnego momentu na pewno zgodzimy się na pakiet LGBT, czy nawet nową poprawiona edukację piętnującą Polskę szlachecką, czy wszelki "patriarchalizm". Pewnie jeszcze przełkniemy gorycz porażki, gdy śladem amerykańskim powstaną miejsca tylko dla mniejszości z wyłączeniem białych hetero facetów albo zastosują "pozytywną dyskryminację" by to teraz mniejszości i kobiety zarabiały więcej. Bo po co się o to zabijać? Ile nam zostało na tym łez padole: 30, 40 lat życia? (Dotyczy tych którzy osiągają wiek średni). Nie poświęciłbym życia, nawet wiedząc, że polityka nic nie zdziała, a debata parlamentarna zmierza w określonym przez lewicę kulturową kierunku. Te drobne Orbany i Kaczyńskie i chwilowe Trumpy wydają się być jedynie małym wybojem na autostradzie wytaczanej na Zachodzie od ponad 50 lat. Tyle lat trwa ten nowy ideowy konflikt, który przegrywamy z wrogami, wg Schmittowskiego rozumienia polityczności. Zastanawia mnie, czy ktoś, a raczej pewna ilość przetoczona w jakość, porzuci bierność i sięgnie po alternatywę dla tej straconej i jałowej debaty parlamentarnej. Czy i kiedy to nastąpi? Może jednak wojny domowe na Zachodzie są nieuniknione. Wyobraź sobie spełniony heglowski świat lewicy, doczekaną idealną płaszczyznę polityczną, ciągnącą się od USA i Kanady, przez superpaństwo UE, aż po resztki anglosaskiej strefy w postaci Wielkiej Brytanii i Oceanii. Tam wyłoniłaby się rzeczywistość, gdzie państwo i władza ingerowaliby w twoje fundamenty, niczym nowa zaborcza religia: co jesz (zakaz albo ograniczenie mięsa), jak chowasz dzieci (mowa nienawiści rozszerzona do prywatnych mieszkań), czym jeździsz (zakaz określonych nieekologicznych pojazdów), jak mieszkasz (zakaz domów jednorodzinnych). To jest koszmar. Jeżeli zielona awangarda ma być przyszłością polityki, to koszmar jest realny za parę dekad. Nie chciałbym wojny, ale nawet u kresu życia wolałbym doświadczyć krwawej konfrontacji, niż umierać jako niewolnik.
0 Comments
Leave a Reply. |
Za wolność
|