WOLNA PRZESTRZEŃ
Ojcem założycielem tej gałęzi seksuologii (Ideologii) był nowozelandzki zboczeniec: John Money, który karierę zrobił w Stanach Zjednoczonych na fali politycznej kontrkultury.
Zanim jego dorobek o gender zyskał sławę wśród nowej lewicy, Money testował swoje urojone założenia na dzieciach. Mówiąc wprost: molestował, kaleczył i manipulował. Niestety rodzice dawali wiarę w jego "naukowe" tłumaczenia. W efekcie zdrowe dzieci o płci męskiej były poddawane usunięciu genitaliów i wychowywane jako dziewczynki. W innych badaniach chłopcy byli zmuszani do rozbierania się aż do nagości, by pokazywać mu genitalia. John Money zaś fotografował je z lubością i uzasadniał zboczone występki naukowymi potrzebami w imię seksuologii. John Money, przez lata "naukowej" działalności dokonał licznych perwersji na dzieciach. W następstwie krzywd popełniały one samobójstwa w dorosłym życiu, nie dając sobie rady z głęboką depresją. Warto poczytać o przypadku Davida Reimer'a. Założyciel gender bardziej zasługiwał na niebyt, aniżeli osiągniecie statusu autorytetu. A matka gender? Nazywała się Simone de Beauvoir i była francuską komunistką i skrajną feministką. Zaprzeczała biologii i naturze. Negowała miliony lat ewolucji kłamiąc, że to kultura tworzy płeć dla Homo Sapiens. Oszustwo intelektualne zostało utrwalone w jej książce "Druga płeć" 1949, która stała się biblią wywrotowców w następnych dekadach. Po II wojnie światowej jej postmarksistowskie przemyślenia zainfekowały zachodnich lewicujących intelektualistów lat 60 i 70. Idee Beauvoir oraz pochodne kolejne fale feminizmu są dziś na sztandarach nie tylko zbuntowanych kobiet, ale podbijają świat globalnych korporacji oraz międzynarodowych instytucji. W roku 1995 ONZ uznał gender za ważny czynnik społeczny. Podobnie Unia Europejska w 1997 włączyła strategię gender do Traktatu Amsterdamskiego, uznając tę ideologie za jeden z głównych elementów integracji.
0 Comments
Konflikt w polityce, według Carla Schmitta, jest nieodzowny. Przyjaciel i wróg muszą zaistnieć, by nadać sens polityczności. Jak ma się do tego koncepcja wiecznej, liberalnej, parlamentarnej dyskusji?
Gdy przeciwnicy przestają być tylko polemistami i od pewnego poziomu nie mogą już podjąć rozmów, wówczas jedna ze stron musi: albo ustąpić, albo stać się bierna i apolityczna albo wypowiedzieć wojnę. Wiemy, że w naszym kręgu cywilizacyjnym prawica ustępuje. Czy można zmienić ten ograniczony wybór? Spójrzmy na szerszy horyzont czasowy np. pomysły nowej awangardy politycznej - Zielonych. Snują plany, aby ingerować w podstawy egzystencji, jak żywienie albo zakazywać budowy domów jednorodzinnych. Zatem chwytają nawet istoty naszego życia, którą jest godność. Jak można podjąć liberalną dyskusję, mając na uwadze że ostatnie 50 lat historii to lewicowy heglizm, ustanowiony kierunek i cel debaty. Ma być coraz więcej emancypacji, sięgającej nawet zwierząt hodowlanych, czy terminologii językowej. Dalsza debata traci więc sens, gdy już domyślamy się, że "kompromisem" będzie "właściwa strona historii", czyli kolejna ewolucja tzw. prawicy, a więc dostosowanie się do kryteriów lewicowych. Owszem można tolerować porażkę dziejową prawicy, gdy zrozumiemy, że alternatywą jest przemoc. Do pewnego momentu na pewno zgodzimy się na pakiet LGBT, czy nawet nową poprawiona edukację piętnującą Polskę szlachecką, czy wszelki "patriarchalizm". Pewnie jeszcze przełkniemy gorycz porażki, gdy śladem amerykańskim powstaną miejsca tylko dla mniejszości z wyłączeniem białych hetero facetów albo zastosują "pozytywną dyskryminację" by to teraz mniejszości i kobiety zarabiały więcej. Bo po co się o to zabijać? Ile nam zostało na tym łez padole: 30, 40 lat życia? (Dotyczy tych którzy osiągają wiek średni). Nie poświęciłbym życia, nawet wiedząc, że polityka nic nie zdziała, a debata parlamentarna zmierza w określonym przez lewicę kulturową kierunku. Te drobne Orbany i Kaczyńskie i chwilowe Trumpy wydają się być jedynie małym wybojem na autostradzie wytaczanej na Zachodzie od ponad 50 lat. Tyle lat trwa ten nowy ideowy konflikt, który przegrywamy z wrogami, wg Schmittowskiego rozumienia polityczności. Zastanawia mnie, czy ktoś, a raczej pewna ilość przetoczona w jakość, porzuci bierność i sięgnie po alternatywę dla tej straconej i jałowej debaty parlamentarnej. Czy i kiedy to nastąpi? Może jednak wojny domowe na Zachodzie są nieuniknione. Wyobraź sobie spełniony heglowski świat lewicy, doczekaną idealną płaszczyznę polityczną, ciągnącą się od USA i Kanady, przez superpaństwo UE, aż po resztki anglosaskiej strefy w postaci Wielkiej Brytanii i Oceanii. Tam wyłoniłaby się rzeczywistość, gdzie państwo i władza ingerowaliby w twoje fundamenty, niczym nowa zaborcza religia: co jesz (zakaz albo ograniczenie mięsa), jak chowasz dzieci (mowa nienawiści rozszerzona do prywatnych mieszkań), czym jeździsz (zakaz określonych nieekologicznych pojazdów), jak mieszkasz (zakaz domów jednorodzinnych). To jest koszmar. Jeżeli zielona awangarda ma być przyszłością polityki, to koszmar jest realny za parę dekad. Nie chciałbym wojny, ale nawet u kresu życia wolałbym doświadczyć krwawej konfrontacji, niż umierać jako niewolnik. Czasy globalizmu nie zmieniły położenia Polski. Nadal jest ono fatalne, na równinach środkowoeuropejskich, gdzie przemarsz zapewni sobie każda armia i przejedzie każde działo, czołg oraz zaopatrzenie.
Na domiar złego od zachodu i wschodu cały czas ciągną w naszą stronę potężne organizmy państwowe o zaborczym usposobieniu. Jak zatem przetrwać? U kresu I Rzeczpospolitej przekleństwem okazał się absolutyzm w sąsiednich krajach, który na nieszczęście Polski wydał w owym czasie znakomitych władców: cesarz Józef II i Maria Teresa w Austrii, caryca Katarzyna II Wielka w Rosji czy Fryderyk II Wielki w Prusach. My wówczas...lepiej nie mówić..."jedz pij i popuszczaj pasa" i od "Sasa do Lasa". Odrodzona II RP również stanęła przed wyzwaniem. Okazał się nim totalitaryzm państw ościennych. W roku 1939 nie mieliśmy szans, aby skutecznie walczyć z Rzeszą oraz z ZSRR. Sojusze spaliły na panewce. Polska okazała się sezonowym krajem. III RP znów mierzy się z zagrożeniami, gdzie stawką jest suwerenność. Tym razem od zachodu nie nadjeżdżają czołgi i działa. Natomiast płyną strumienie pieniędzy. Nie chcą nas podbijać, bo Amerykanie i Sowieci wybili im z głowy pruski militaryzm oraz krew i żelazo; chcą zrobić z nas ku.wy. A gdy im się uda, nie będziemy równoprawnym partnerem, tylko tzw. katolickim, czyli jawnie pogardzanym zadupiem w "awangardowej", lewackiej, sfederalizowanej Unii Europejskiej. A kierunek wschodni? Tu nic się nie zmieniło. Jest wielka połać Rosji oraz rzekomy brak granic Rosji no i ten wiecznie warczący i głodny niedźwiedź. Może pomysłem byłoby znów skrzynięcie się od morza do morza pod egidą Polski? Ten neo-sarmacki zamysł jest na razie jedyną nadzieją na przetrwanie. No bo co może być innego? Albo Unia Europejska, albo finlandyzacja, wasalizacja a nawet PRL bis pod kuratelą Moskwy. W która stronę pójdzie Polska? Wszyscy byśmy chcieli normalności opartej na: prawie natury, tradycji i Zachodniej wolności.
Na początku trzeba zadać pytania, które generują możliwe scenariusze. 1. Czy Polska może odwrócić się od zdegenerowanego Zachodu i autonomicznie wyznaczać swoją drogę? 2. Czy Polska jest zespolona nie tylko ekonomicznie, ale przede wszystkim kulturowo i mentalnie z Zachodem i do tego stopnia, że najpierw zmiana musiałaby mieć miejsce w USA, Francji i Niemczech? Niestety rzeczywistość pokazuje, jak lewicowo-liberalna i coraz bardziej jawnie lewacka kultura ogarnia nasz naród. Polacy, zwłaszcza młodzi, są zapatrzeni we wzorce Zachodnie. Nawet gdybyśmy wystąpili z UE nie przetniemy kulturowej pępowiny, czy "duchowych" więzi. Z drugiej strony jaką soft power posiada Polska? Od czasów Rzymskich elitarne wzorce kulturowe i polityczne zmierzają z Zachodu na Wschód. Niczego wstydliwego nie ma w tym, że importowaliśmy: wartości, filozofie, polityczne myślenie. Do czasu istnienia konstruktywnego klasycznego podejścia miało to sens. Niestety odkąd Zachód rozpoczął dekonstrukcję tego co wznosił przez wieki i stanowiło o jego potędze, znaleźliśmy się w sytuacji, że importujemy upadek i samopotępienie, samozniszczenie w miejsce budowania: siły, rozwoju cywilizacyjnej konstrukcji. Chciałbym, żeby Polacy byli politycznie i kulturowo niezależni i silni. Niestety nie są. Nie dziwią mnie badania, że polskie młode kobiety są już w 40% lewicowe, a 22% młodych mężczyzn wybiera lewicę. Idziemy śladem Zachodnim, tamtejszymi standardami i nawet odejście od UE niewiele tu zmieni. Myślę, że to pokolenie nabierze później dystansu do lewicy, ale pewne szaleństwo emancypacyjne będzie już uznane za standard i normę jak np. feminizm drugiej i trzeciej fali. Pozostaje nam mieć nadzieję na wstrząsy w Ameryce, Francji i Niemczech. Tam są klucze do świata Zachodniego także i Polski. Jeżeli w Ameryce zaczną walczyć z lewactwem np. zbuntuje się armia albo we Francji jeszcze raz wzmoże się ruch żółtych kamizelek, też z poparciem wojskowych, bądź nastąpi szturm milionów islamskich uchodźców na Niemcy przy którym rok 2015 to byłby pikuś i przedsmak, wtedy może nastąpi zmiana narracji, także i w Polsce. Wolny handel, swoboda przepływu towaru i usług są jedynym argumentem za Unia Europejską. Niestety statut Norwegii, czy Szwajcarii wcale nie byłby taki łatwy do osiągnięcia. Musielibyśmy, po Polexicie, na nowo układać się handlowo tak, jak Brytyjczycy. Być może Unia zmuszałaby do implementacji swoich dyrektyw, które skutecznie wymusza właśnie na Norwegii i Szwajcarii. Jesteśmy też mocno zespoleni z gospodarką niemiecką, co prawda jako monterzy i podwykonawcy, ale wprowadzenie "twardych" granic mogłyby zaboleć. Taki jest argument polskich eurorealistów.
Natomiast wschodnioeuropejskie prostytutki (celowo nie nazywam ich Polakami, Czechami, czy Węgrami bo to nie narodowość a stan umysłu) argumentują, że przecież Bruksela funduje i kupuje nam wszystko. Musimy się tylko słuchać Komisji Europejskiej. Te kurewki mają tak niskie poczucie własnej wartości, że nie wierzą w to iż Polacy sami potrafią zarobić pieniądze, rozkręcić firmy, gospodarkę i zbudować autostrady. Wszystko przebiły unijne k...... z "Rzeczpospolitej". Jeden z dziennikarzy porównał wagę członkostwa w Unii do chrztu Polski. Jak można tak upaść w kur....wie. Ci ludzie są oczywiście bezpaństwowcami. Gdyby Unia się faktycznie rozleciała, nie mieliby gdzie iść. Mentalnie wychował ich Związek Radziecki i poczucie zależności od Moskwy. Niestety problem wielu w Polsce jest podobny, że nie mamy elit, a te miernoty i padoły muszą mieć zewnętrznego władcę: sekretarza z Moskwy, komisarza z Brukseli, ambasadora z USA i a jakże papieża. To, że Watykan przez setki lat potępiał nasze zrywy do wolności dla wielu szurów jest bez znaczenia. Liczy się uległość. Mam nadzieję, że polityczna Unia rozsadzi się od środka: ekonomia długu, islam, konflikty interesów, zamachy stanu, rewolucje zwieńczą dzieło. A potem porozmawiamy tylko o wolnym handlu i swobodnym przepływie osób, bez lewaków. "Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej."
Co to za "homofobia", "wstecznictwo" i "mowa nienawiści"? To polska konstytucja 1997, do której przekonywał sam Aleksander Kwaśniewski (też dowód jak bardzo socjaldemokracja stała się dziś radykalna społecznie) Idziemy dalej: "Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami". Czyli nawet ucząc, że homoseksualiści nie stworzą rodziny oraz, że człowiek powinien czynić sobie ziemię poddaną wbrew Zielonej propagandzie. Tutaj zamiast "osób menstruujących" albo wymienienia innych osób w ciąży, jest "stereotypowo" tylko o kobietach: "Władze publiczne są obowiązane do zapewnienia szczególnej opieki zdrowotnej dzieciom, kobietom ciężarnym, osobom niepełnosprawnym i osobom w podeszłym wieku" "Matka przed i po urodzeniu dziecka ma prawo do szczególnej pomocy władz publicznych, której zakres określa ustawa". Nie ma mowy o ojcach i dobrze, bo facet jest od innych spraw. A to jest dealbreaker dla eurolewaków: "Obowiązkiem obywatela polskiego jest obrona Ojczyzny" Pytanie jeszcze, co ma zrobić Wojsko Polskie, jeśli integracja się zacieśni a UE stworzy własną armię i służby bezpieczeństwa: "Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic". "Ustawę o zmianie Konstytucji uchwala Sejm większością co najmniej 2/3 głosów, w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz Senat bezwzględną większością głosów, w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów". Czyli konstytucji RP nikt nie zmieni. Lewica i KO nie uzbierają tyle ani teraz ani w 2023 ani 2027... Dziś dowiedzieliśmy się, że jednak Konstytucja RP jest ważniejsza niż prawo UE. Federaliści i lud europejski są wstrząśnięci. Jak widać powyżej wszelkiej maści eurolewactwo ma czego się obawiać. Kiedyś w Anglii, pod koniec XVII wieku chciano ograniczyć władzę króla, nadać uniwersalne prawodawstwo chroniące lud przed kaprysem władcy. Chodziło o prawa podstawowe jak: własność, przyrodzona godność osoby ludzkiej itd. Wkrótce idea przeniosła się do Ameryki Północnej. Skopiowano tam i przeniesiono niemal wszystkie postulaty z pism Johna Locke'a (prekursora liberalizmu i przeciwnika absolutyzmu) do konstytucji zbuntowanych kolonii. Wkrótce pojawiło się nowe państwo, bardzo mocno akcentujące indywidualną wolność i równość względem prawa.
To był pierwszy oddech liberalnej idei. Czym dziś jest liberalizm po ponad 200 latach od amerykańskiej konstytucji i 300 latach od upowszechnienia się idei Johna Locke'a? Lewactwem. Przepraszam za wyrażenie. Amerykańska niepodległość 1776 oznacza białą patriarchalną dominację. Ojcowie założyciele i John Locke to tylko biali seksiści i rasiści. Biały kolor skóry jest bowiem rasizmem często podświadomym. Biali heteroseksualni mężczyźni nie powinni też korzystać dłużej z przywilejów, kosztem ludności czarnej, kobiet i LGBTQ+. Należy zmieniać język tak, aby był bardziej równościowy, popierać parytety dla mniejszości, kobiet i czarnych; należy też stosować "pozytywną dyskryminację". Wolność słowa i wyznania nie może być nieograniczona, tylko regulowana przepisami "mowy nienawiści". Zwłaszcza dotyczy to uniwersytetów, mediów i kultury... Tego nie głoszą komuniści z Angsoc "Roku 1984" G.Orwella, tylko anglosascy liberałowie XXI wieku. Niesamowite prawda. Jakąż ewolucje przeszli. Mam wrażenie, że zostali wręcz pożarci przez kulturową lewicę po 1968 roku. Co ostało się z klasycznego politycznego liberalizmu? Popioły. Klasyczny liberalizm nie istnieje już w polityce głównego nurtu. Może jakieś resztki instynktów jeszcze się tlą, aby bronić wolności przed religią sterylnej równości. Żałosny obraz dopełnia fakt, że konserwatyści i narodowcy, chociaż wyczuleni na punkcie religii i narodu, częściej zapewniają nam autonomiczną wolność, niż tzw. liberałowie. Co nam pozostaje? Wybrać lewicową równość w europejskim superpaństwie, w partiach głównego nurtu, czy zamordyzm autokratów, ale przynajmniej w możliwie suwerennej Polsce? Nie ma innych opcji. Kogo bardziej nie trawisz: lewaków czy bogoojczyźnianych bolszewików? |
Za wolność
|